Czuć wiosnę w powietrzu Kochani...
Wracam do Was z tematem malowania mebli.
Znalazły się u mnie w domu niespodziewanie meble, z którymi nie miałam co zrobić. Zupełnie tego nie planowałam. Nie żebym nie chciała nowych mebli, może bym i chciała, ale najzwyczajniej w świecie mam zbyt mało ścian, żeby je wszystkie pomieścić. Na dodatek przywędrowały nie same, a w towarzystwie trzyosobowej skórzanej kanapy... Ciśnienie nie od razu mi skoczyło, najpierw myślałam, że się z tym uporam, jakoś pomieszczę, w końcu... zrobi się przytulniej i tyle. Lekki stres pojawił się dopiero, gdy rzeczywiście zaczęłam to wszystko ustawiać. Nijak mi to nie chciało pasować.
W związku z małym kryzysem logistycznym i ogólnym oglądem sytuacji, zwątpiłam w swoje pierwotne założenie co do kolorystyki, na jaką się nastawiałam planując malowanie witryn. Pierwotne, kiedyś wszechobecne modne venge z płyty meblowej zamierzałam przerobić na "drewniane" i bardzo stare grafitowe cudeńka, które będą zdradzały swoją bladoróżową intrygującą przeszłość... Dlatego też szukałam farby kredowej, która na takie nonszalancje w tworzeniu niejako historii mebla by mi pozwoliła ;) Plan był, pisałam o tym wcześniej w poście. Ale zrobiło się w tym moim niewielkim w sumie salonie bardzo tłoczno, a przeważająca większość mebli była kolorystycznie zdecydowanie bliżej czerni, co dawało jednak lekkie uczucie przytłoczenia. Bałam się, żeby nie utknąć w jakimś schemacie biało-czarnego wnętrza. Wątpliwości, wątpliwości....któż ich nie ma. Ja - na każdym etapie.
Wnętrze witryn zdecydowałam, aby było w kolorze Old White. I to naprawdę strzał w dziesiątkę. Oczywiście przemalowanie ciemnych mebli zawsze jest problematyczne, ale praca z farbą Annie Sloan jest naprawdę komfortowa. Nie kapie, ma znośny zapach, można malować w przerwie między pierwszym a drugim śniadaniem, odbierać telefony, plotkować na ig... czyli farba doskonała ;) Ale poważnie - naprawdę malowało mi się tą farbą bardzo dobrze i wszytko wyszło tak, jak miało wyjść.
Po pierwszej białej warstwie, żeby nie tracić czasu zabrałam się za drugi kolor, tym razem delikatny róż - Antoinette.
I tak oto mebelki w kolorze Antoinette zagościły w moim salonie i zrobiło się całkiem jasno. Na tym etapie dopadły mnie wątpliwości. Przemalowałam całość raz jeszcze, żeby kolor był jednolity i przyznam, że trochę już czułam się zmęczona, bo to jednak dwa całkiem sporych rozmiarów meble.
Zostawię Was na chwilę z tą wersją kolorystyczną niedokończonej witryny. U mnie przez kilka dni była właśnie taka, gdyż nie mogłam się zdecydować co dalej. Nawet wszystkim się taka podobała, co mocno mnie zbiło z tropu. Ale, ale... Do zobaczenia w następnym poście Kochani. Bo z tego malowania zrobiła się naprawdę długa przygoda.
l o v e
PĘDZEL AUTENTICO
KUBEK DUKA