Krawiectwo nie jest takie złe. Oczywiście jeśli uprawia się je z dystansem, raz do roku i bez fastrygi.
W innym razie to nieprzyzwoicie mozolne zajęcie!!
No bo wszystko zaczyna się od zakupu materiału. Jeśli potrzebuje się więcej niż dwie zasłonki, a u mnie tak właśnie jest, bo w jednym pokoju mam dwa i pół okna (znaczy się balkon),
i jeśli chce się mieć zasłonki maksymalnie do ziemi, ale nie takie, co to na pierwszy rzut oka od razu sugerują przebywanie w sypialni, najlepiej oczywiście lniane, bo do lnu ma się jak ja dziwnie nieuzasadnioną słabość
(może dlatego, że jak się nie ma siły na prasowanie 13 metrów bieżących to można powiesić pomięte i powiedzieć, że to taki styl :P),
no więc właśnie jeśli ma się takie zachcianki, to zadanie wydaje się nie do zrealizowania.
A! zapomniałam wspomnieć, że ma być wersja >budget<, czyli za grosze :P
Przeszkoda pierwsza.
Fachowo uszyte lniane zasłony - fortuna, nie do przeskoczenia.
Ale marzenie zostaje. Kupione na allegro zasłonki z angielskich resztówek marketowych, po pierwszym praniu straciły po 15 cm. długości, ale nie żeby równo, o nie, amplituda skrócenia wynosiła prawie 10 cm...hehe.
Podejście drugie - ikea... to, na co byłoby mnie stać, było niestrawne. Porażka.
Trzecia - fart!
Czyli materiał w 99% lniany (?cokolwiek to znaczy?) na aukcji allegro za 8 zł za metr!!!! Dla tych, co nie w temacie - cena za metr lnu to zazwyczaj 30-40 zł.
Szybka kalkulacja (14 x 8 = 112!!!!) i nie było mowy o tym, że nie wykorzystam okazji.
Klik, kupione, czekam....
Jest. Podekscytowana kupuję szpulkę białej nici i tnę...
Z zapasem, bo już wiem, że bawełna i len się kurczą. Ile? Niewiadomo. Więc szyję z 15 cm zapasu na dole - podwinę po prostu po wypraniu.
Plan: zasłony na szelkach
(bo takie z tunelem wydają mi się zbyt sypialniane, chociaż byłoby na pewno szybciej i łatwiej je uszyć).
Więc zaczynam od szelek, czyli 30 pasków: dotnij, obrzuć, zszyj, przewróć, wyprasuj....
Podwinięcie jednej zasłony przy tym wydaje się banalne, hehe.
Tak, jak pisałam, rozchodziło się jeszcze o efekt kreszu, czyli takie naturalne lekkie zgniecenie materiału - co już wiem, że nie jest łatwo uzyskać na zwykłym lnie.
Jak wstępnie uszyłam zasłony to wymoczyłam je w ciepłej wodzie, zdaje się zdekatyzowałam, i potem wywirowałam, żeby się odpowiednio skurczyły i pogniotły.
No i mokre rozwiesiłam, żeby to całe gniecenie nie było przesadne.
Ech.... Następnego dnia, jak lekko podeschły, trzeba było się jeszcze uporać z podwinięciem.
Chciałam, żeby były idealnie do podłodgi, na styk.
Logiczne - zmierzyć na pierwszej zasłonce, podwinąć równo na całej długości, a resztę zasłonek na tą samą długość. Nic bardziej mylnego!!!
Bo albo ja mam rozciągliwą metrówkę z gumy, albo len się tak nierówno zbiegł, albo pijany mi dom stawiał (a to w epoce trzykrotnej normy nikogo nie dziwiło), albo po prostu moje drewniane karnisze są tak wypaczone, że każda zasłonka musiała być inaczej podwinięta.
Materiał miał być taki lekko pognieciony, więc podwinęłam i w sumie powinniem być koniec, bo mam, co chiałam...Ale...
Trafiły jednak potem jeszcze pod letnie żelazko, bo niewyprasowane nie znaczy jednak stylowe :P ani tym bardziej kreszowane :P Gdyby to moja mama widziała... ;/
To, co miało być pięknie lekko gniecione, miejscami wygladało jak rozciągnięte stare majtasy wyciągnięte z przepastnej szafy :(
Trudno. Pod żelazko, czyli ściąganie i zakładanie zasłonek po raz trzeci.
I co? Koniec? O nie!
Jak wyprasowałam, to moje idelnie podwinięte zasłonki znów okazały się za długie!!! Matko!!!
Ale wiecie co? Mam dosyć, poprawię może w przyszłym roku :P
Zwłaszcza, że czekają mnie jeszcze roletki do sypialni... Póki co, po prostu powiedzmy, że >tak ma być< :P
No kobiety! Szyjące i nieszyjące! Jak to ostatecznie wygląda???
Myślę, że biorąc pod uwagę okoliczności, to całkiem nieźle, co?
Małe poprawki się zrobi i będzie idealnie ;)
***
Pięknego piątku!
Jutro zaczynamy weekend!
aga