Jeśli czekaliście na różową witrynę, to niestety muszę Was rozczarować... Pierwsza warstwa koloru, który widzieliście we wcześniejszym poście, została przykryta kolejną. Grafitem. Zajęło mi to trochę czasu i trudu, ale witryny dzięki temu stały się naprawdę wyjątkowe. To właśnie lubię w malowanych meblach - ich niepowtarzalność oraz zdolność adaptacji do wnętrza. Przełamałam moje chwilowe obawy, że zapełniam przestrzeń kolejnym ciemnym meblem, i rzeczywiście, dzięki przetarciom i malowaniu pędzlem, efekt, jaki uzyskałam, w stu procentach odpowiada moim oczekiwaniom. Muszę Wam powiedzieć, że właśnie to w farbach kredowych jest fantastyczne - można nimi malować w każdych warunkach i każdy mebel, bez szczególnego przygotowywania. Samo malowanie jest niezwykle przyjemne, a farby Annie Sloan pozwalają dosłownie na każdą fanaberię. Przetarcia, rozjaśnienia, kolejna warstwa - wszystko to jest możliwe i zaskakująco proste.
Jeśli zamierzacie malować meble farbą kredową po raz pierwszy,
to dla ułatwienia i zachęty wypunktuję co robiłam:
1. Witryny na zewnątrz malowałam w pierwszej kolejności farbą Annie Sloan
w kolorze Antoinette.
2. Druga warstwa następnego dnia - to Graphite. Nakładałam pędzlem, dobierając co jakiś czas różowej farby, co dało efekt cieniowania.
UWAGA: Farby Annie Sloan pozwalają na nakładanie kolejnej warstwy już po godzinie. Rzeczywiście tak jest. Ja z braku czasu pracowałam nad witryną każdego dnia po troszku.
3. Po nałożeniu ciemnej warstwy przetarłam od razu wilgotną ściereczką w niektórych miejscach, aby uzyskać efekt postarzenia i wydobyć nieco róż. Dodatkowo z miejsc, w których chciałam, aby wychodził spod grafitu róż, delikatnie zbierałam nadmiar ciemnej farby dotykając ręcznikiem papierowym.
4. Po wyschnięciu grafitu [ok. 2 godziny] zawoskowałam całość.
UWAGA: woskowałam małymi powierzchniami, tzn. nakładałam pędzlem wosk na powierzchnię ok. 30 x 30 cm., a następnie zbierałam nadmiar wosku i delikatnie wygładzałam ten kawałek papierowym ręcznikiem. Ściereczka się nie sprawdziła, bo pozostały na niej wosk po chwili nieładnie się kruszył. Najlepsze były kawałki dobrych jakościowo papierowych ręczników.
I tak kawałek po kawałku.
5. Następnie po kolejnej godzinie przy użyciu papieru ściernego zrobiłam jeszcze kilka przetarć na krawędziach mebla i ostatecznie te kawałki jeszcze zawoskowałam, tak, aby nie pozostały na meblu żadne fragmenty niezabezpieczone woskiem.
6. Delikatnie przetarłam czystą miękką ściereczką cały mebel.
UWAGA: Dla większej odporności na uszkodzenia, lub przy malowaniu powierzchni narażonych na częste mycie, zalecałabym pokrycie farby kredowej nie woskiem, a bezbarwnym lakierem. Ja pozostałam przy wosku Clear Wax, który daje aksamitne wykończenie.
7. Wnętrze szafy pomalowałam trzykrotnie białą farbą Old White. To taka złamana biel, wpadająca w ecru.
UWAGA: Całość malowałam wyłącznie pędzlem (chociaż pierwszą warstwę mogłam zdecydowanie malować wałkiem, byłoby szybciej...), gdyż chciałam uzyskać widoczną fakturę po pociągnięciach pędzla. Uważam również, że zdecydowanie trudniej byłoby zrobić wałkiem cieniowania, natomiast pędzlem co jakiś czas dobierałam różowej farby, dzięki czemu uzyskałam łagodne przejścia od grafitu przez szarość, aż do brudnego różu.
Całkiem proste, prawda?
:)
I jest też szersza perspektywa.... Ktoś gdzieś prosił o takową ;)
Chociaż, żeby ją zrobić musiałam totalnie przetrząsnąć sprzęt fotograficzny, w poszukiwaniu jakiegoś obiektywu, który by na tak szeroki obraz pozwalał. Od czasu jak nabyłam swój ulubiony obiektyw do wąskich zdjęć, jakieś trzy lata temu, tak chyba nie schodził z body. Ale udało się. Znalazłam i oto mamy coś więcej, niż kawę i kawałek stołu [hehe]. Poza tym do szerokich zdjęć zawsze jeszcze jest dobry telefon! Właśnie - zapraszam też na mój IG - @agnethahome !
***
Ściskam. Do szybkiego kolejnego!
l o v e