GDYBYM miała porównać dzisiaj budowę do czegokolwiek, to do miłości i wojny. Wciąga, wbrew wszelkiemu rozsądkowi. Niby zaczyna się niewinnie, od szkiców i marzeń, od przeczytanych książek i oglądanych do późna w nocy filmów, od rumieńca i fascynacji. Stopniowo podnosi nam tętno, z każdym kolejnym krokiem staje się coraz bardziej zaborcza i nie pozwala o sobie zapomnieć. Zaczyna istnieć we wszystkim co robimy. Każdy drobny szczegół odczuwamy i przeżywamy z niecodzienną intensywnością. Gdy tylko wzywa, to rzucamy wszystko, bo siła wyższa... Tak właśnie się dzieje. Od chwili, gdy się poddamy, to wszystko od niej zależy - sukces lub porażka, choć tej drugiej nikt przecież nie chce.
Nie wiem, czy będzie mi brakować tych podejmowanych w pośpiechu nieraz decyzji i tej możliwości wyboru... To chyba jest w tym wszystkim najbardziej ekscytujące - że mamy ten wybór, że coś namacalnie od nas zależy. I gdybym budowała może czwarty, może dwunasty dom, to wtedy z pewnością podejmowałabym wyłącznie dobre decyzje. A może tylko bardziej rozsądne. A tymczasem - jak w miłości i na wojnie - z oddaniem i intuicyjnie staram się wyjść z tego bez szwanku. Z tarczą. I przyznaję, że to uwielbiam.
W kuchni na razie niewiele widać. Widok niestety przysłania rusztowanie zbudowane w miejscu antresoli. Tu na zdjęciu w tle widać fragment zabudowy wentylacji nad przyszłym blatem roboczym w kuchni oraz moje kable na lampy. Owinięte są w taśmę papierową, bo to czarne kable tekstylne, na których będzie potem....no właśnie, to jeszcze się wyklaruje. W tej chwili planuję po prostu żarówki w ciekawych oprawkach, ale to się jeszcze może zmienić. Wypuszczenie tych kabli i schowanie kostek pozwoli mi zrezygnować z podsufitek i na tym mi właśnie zależało. Kabel wprost z sufitu [;)].
A powyżej, na wspomnianym rusztowaniu, magia białej zabudowy - czyli powstaje poddasze. Jak widzicie nie będę miała standardowo podwieszonego sufitu, a otwartą kalenicę. Dzięki temu z mojego niewielkiego metrażu, bo cały dom to zaledwie 120 m kw., stworzą się bardzo przestronne wnętrza. Naprawdę można głęboko odetchnąć
[oczywiście o ile akurat nie docinają regipsów]. Teraz okna są pozaklejane i odcięte jest światło z dołu, które będzie tu wpadać dzięki antresoli, więc konieczne jest sztuczne oświetlenie do pracy. Poza tym mam tylko jedno okno dachowe w sypialni
[a tak naprawdę to wyłaz, tyle, że taki trochę większy niż standardowo]. Poza tym w całym domu nie będzie parapetów
[ktoś mnie pytał ostatnio co w takim razie będę oblewać... ale pretekst się przecież znajdzie ;)] a moje okna widzieliście
we wcześniejszym poście z budowy - wszystkie są do ziemi. Teraz chyba ich nie ma na zdjęciach.
Szczerze uwielbiam te wszystkie detale. Na każdym etapie. Mam nadzieję, że Was dzisiaj nie zanudziłam tymi zdjęciami. Co więcej, planuję kolejne.
Miłego wieczoru Kochani!
l o v e
a g a