Milczenie jest złotem, prawda? Zatem powinnam być już paskudnie bogata, jeśli wziąć pod uwagę moją aktywność influencera.
Uśmiecham się. Bo wokół tyle się dzieje, że z nadmiaru nie umiem przesiewać, żeby Wam pokazać wszystko na bieżąco. Nie starcza mi energii, żeby po nocach pisać posty, a wybór spośród tematów, które piętrzą się już w mojej wirtualnej szufladce "do publikacji" jest po prostu na tym etapie wprost niemożliwy dla mojej strategicznej natury. Bo jak ten temat, to nie inny, a inny może jest lepszy, a jeszcze inny lepszy na początek, a jeszcze inny inny tylko zajawkowy, bo ten wcześniejszy może lepiej zostawić sobie na bardziej odpowiedni moment....ale nie, nie, trzeba by ten, bo za chwilę będzie nieauktualny....
Jak zabawnie by to nie brzmiało, ograniczona czasówka ostatnimi czasy powoduje, że nie ograniam samej siebie w tym wirtualnym wydaniu.
A dzisiaj piszę posta, bo mam nadwyżkę czasu, wstałam o kosmicznej porze i znów zmienił mi się odrobinę rytm dnia, ale też może i dlatego, że gdy chciałam wrócić pamięcią do pewnych wydarzeń, dojrzałam czarną dziurę w swoich publikacjach. I w sumie szkoda mi się zrobiło, bo bez motywacji, żeby coś uwiecznić na zdjęciach, umknęły mi zmiany, jakie sama zrobiłam. Pstryk. Zatem najwyższy czas otworzyć swój pamiętniczek i publikować co się da.
Te dzisiejsze zdjęcia to fragment materiału przygotowywanego przeze mnie do mazaynu Alike Lifestyle Magazine. Takie moje hobby, żeby złożyć wirtualny magazyn, sztuka dla sztuki. Bezprofitowo. Ale napotkałam szereg przeszkód, choćby dlatego, że pracuję nad tym sama, że taka praca to dla reszty domowników nie do końca "praca" więc pewnie woleliby, żebym wieczory spędzała z nimi, i nie mówiła, że jestem dziś wykończona, bo od dziesięciu godzin "realizuję sesję".... Choć to fantastyczne zajęcie, to jednak trudno mi się wywiązać ze wszystkiego, co sama sobie narzucam, w terminie i w takim kształcie jak bym chciała. Ale co jakiś czas staję przed lustrem i pytam samą siebie, czy aby na pewno muszę być taka staranna, czy rzeczywiście muszę zrobić coś od A do ZET, żeby czuć satysfakcję z tego, co robię? Może zbyt dużo bym chciała.... Oj tak, to troszkę przerost ambicji. Zdecydowanie mniej znaczy lepiej. Dlaczego? Bo mniej to zawsze więcej niż nic.
Na razie wrzucam więc zajawkę, bo nigdy nie wiadomo, co będzie jutro, więc nie ma co chomikować wszystkiego na potem. I obiecywałam, ze magazyn będzie w kwietniu, ale w kwietniu mogę nie dać rady, gdyż do szóstego maja mam urwanie d. Ale to urwanie wiele dla mnie znaczy i poniekąd myślę, że i dla mojej obecności tutaj również, bo chodzi o moje plany zawodowe i małą zmianę, a raczej ukierunkowanie moich pasji. Zaraz po wakacjach otwieram znów firmę, o nieco innym profilu, ale jeszcze bardziej wnętrzarską, i muszę teraz troszkę powalczyć o jej przyszły kształt.
Kochani, uściski dla Was na dobry dzień! Lecę, bo już mi się lawinowo zawęża znów czasówka.... grrrrr.... Do szybkiego zobaczenia, baj.
DO SESJI WYKORZYSTAŁAM:
ZASTAWA BLOOMINGVILLE SANDRINE | OBRUS LNIANY KOLOR NATURALNY SO_LINEN | WINIETKI NAPISANE ODRĘCZNIE NA CZERPANYM PAPIERZE | SZTUĆCE DZIEDZICZONEJ RODZINNIE
MAŁY APEL
Ta gałąź jabłoni jest obecna na zdjęciu nie z kaprysu, a wyłącznie dlatego, że przycinałam drzewko w swoim ogrodzie. Kochani, nie zrywajmy pięknie kwitnących drzew wyłącznie dla naszej potrzeby posiadania kwiatów jabłoni, śliwy czy wiśni na stole. Wykorzystajmy wiosenne zabiegi w naszych ogrodach tak, aby to co ucinamy wstawić jeszcze do wazonu w domu, a jeśli nie mamy ogrodu to rozejrzyjmy się, czy właśnie ktoś nie przycina drzewek u siebie. Tak chyba będzie lepiej dla naszych magnolii i wszystkich przepięknych o tej porze roku drzewek owocowych... ;)