Top Social

.

LIFESTYLE & INTERIOR BLOG

wtorek, 3 marca 2020

NOWY KOLOR ŚCIAN, CZYLI JAK WYRAZIĆ SIEBIE



Dzień dobry Kochani! Jak miło Was tu widzieć po takiej długiej przerwie. 
Mam nadzieję, że moje postanowienie, by pisać znów bloga nie będzie płonne. Ale nic nie obiecuję, będzie co ma być. Dziś o moim starym nowym salonie i przedpokoju, gdzie pojawił się na ścianie kolor. 

*
*
*

Istnieje coś takiego jak instynkt, przeczucie, że rzeczywistość ułoży się tak a nie inaczej. Może to rodzaj naszej podświadomej analizy i najzwyklejsza w świecie zdolność adaptacji do zmian, jakie w życiu są przecież naszym chlebem powszednim. 
Jednak dzięki temu instynktowi mamy czas, by coś przemyleć, przygotować się, a nawet czasem wręcz odwrócić bieg wydarzeń dzięki naszej wrodzonej przezorności. 

Kiedy śnią mi się stare domy, kolejne meble, które chciałabym uratować i przerobić na swoje, nachodzą mnie marzenia o miejscu moim od a do zet, wtedy zwyczajnie wiem, że czas na zmiany. Najtrudniejszy krok to ten pierwszy. Podejmuję czasem ryzyko, ale na szczeście jeśli to dotyczy domu i mojej płomiennej miłości do urzadzania wnętrz, to wiem, że wpadki też się zdarzają i nie ma w nich niczego złego. Są częscią składową mojej drogi. Mojej historii. Zawierzam przeczuciom i działam. Czas i tak wszystko zweryfikuje więc finalnie przekonam się, czy ten lub tamten wybór był tym właściwym.  

Dom to taka moja droga. Jesli ktoś chciałby nią w ślad za mną wyruszyć, to jest szansa, że odkryje kim jestem. Co mi w duszy gra. Gdyż wszystko, co robię dla domu, jest niczym innym, jak moim niespokojnym duchem. A jednocześnie jest tym, czego moja skołatana codziennością dusza potrzebuje, by odnaleźć spokój i właściwe (czyt.: zdrowe) proporcje. Wydaje się, że to dwie skrajności nie do pogodzenia. Jednak wnikliwe, wrażliwe oko nie będzie miało problemu, aby w moim pozornie jednostajnym wnętrzu odnaleźć ten cały niepokój i ciekawość świata. Monochromatyczne spokojne tło jest sceną wielu burzliwych wnętrzarskich dramatów… Może dzisiaj już ostrożniej podchodzę do urządzania domu, ale też nie bez przyczyny. Tak, wszystko co robię, na co się decyduję ma znaczenie. Kolor, faktura, układ, kompozycja, ale z drugiej strony właśnie ruch w tej niby statecznej rzeczywistości. Mebel długo nie zagrzewa jednego miejsca, kolor choć subtelnie, to jednak i tak zmienia się przynajmniej raz do roku, przepełnione szuflady od nadmiaru wspomnień i planów na kiedyś tam w końcu pod wpływem chwili pustoszeją, uwalniając miejsce na nowe. 
Często łapię się na tym, że w tych ciągłych zmianach zbyt dużej liczby planów nigdy nie realizuję. Tak samo jak nagle rodzą się pomysły, gasną i znikają w czeluściach wyniesionych na strych pudeł, schowanych na najwyższych półkach, gdzie nikt długo nie zagląda. A potem w chwili przebłysku wertuję umysł w poszukiwaniu czegoś, co tam utknęło na zawsze. Raczej daremne starania, i tak zapominam, co gdzie schowałam. 

W tych ciągłych zmianach jest jednak jakaś ciągłość i konsekwencja. Mogę być prawie pewna, że nic u mnie nie jest raz na zawsze, definitywne i skończone. Dobrze to wiedzieć, bo to pozwala wyzbyć się perfekcjonizmu, na który niestety choruję. Uważam bowiem, że dom nie powinien być „zbyt” dopracowany. Mój żyje i się zmienia. Spójny jest wyłącznie dzięki temu, że dzisiaj już bardzo dobrze znam siebie, swoje potrzeby i słabości. Liczę się też z tym, że ta przestrzeń to jednocześnie schronienie dla innych osób i ich potrzeby są równie ważne co moje własne. Ponieważ są częścią mojego życia, są jakby trochę mną. Dom, który to respektuje, jest przyjazny i ciepły. Jest dzięki temu prawdziwy i pozwala nam swobodnie się rozwijać. Daje szczęście. Nie jest pustym katalogowym zestawem rzeczy dizajnerskich czy drogich. Wręcz przeciwnie. Stanowi dobrze przemyślaną kompilację przeszłości, teraźniejszości, ale przede wszytkim pozostawia miejsce na to, co dopiero przyjdzie. Otwarte okno na odrobinę szaleństwa.
Kto mógł wiedzieć dziesięć lat temu, że malując dosłownie cały dom na biało, przyjdzie taki moment, że zechcę zmiany. To było przecież dla mnie jak przełom. Biel zdominowała moje wnętrza i oczyściła mnie od środka. Ale któregoś pięknego dnia wystarczyło sobie wyobrazić kolor, aby następnego dnia przemalować ścianę w kuchni na różowo. I po dwunastu miesiącach zrozumieć, że to nie jest ten kolor…. i przemalować na nowo. Biały jest bezpieczny, daje nam czas, jak cztery lata liceum młodemu człowiekowi, na odkrycie dokąd w życiu zmierza. Biały daje nam możliwość restartu. Zatem nic w tym nadzwyczajnego, że po jakimś czasie przemalowałam kolejne ściany. Ot, wewnętrzna potrzeba.

Celowość. Otwartość. Znajomość siebie. Czy nie wydaje się Wam, że to prawie jak autoanaliza? Krótka sesja na wygodnym fotelu psychoterapeuty, który pomoże wyłuszczyć nam kim jesteśmy i czego nam potrzeba. Ale w jakim celu? No właśnie… Dochodzimy do sedna, bo wszystko zmierza w jednym kierunku - poszukiwaniu w życiu szczęścia. Dla każdego z nas będzie się ono składało z innych elementów, bo jednak różnimy sie trochę mimo biologicznie podobnej powłoki. Mamy inne przeżycia, determinuje nas inne środowisko, musimy godzić się na takie czy inne życiowe kompromisy. Dlatego też inaczej rysuje się nasza przyszłość. I powinniśmy również mieszkać w domach, których charakter będzie mocno indywidualny, mimo tej powiedzmy podobnej stylowej powłoki… Gustujemy bowiem w pewnych trendach, albo mamy jakieś przyzwyczajenia, które bezpośrednio będą się przekładały na nasze postrzeganie piękna. Wybierzemy konkretnie styl francuski, nowojorski, swojski, przaśny lub minimalizm, to w sumie przecież tylko kwestia gustu. De gustibus non est disputandum. Ale by mówić o domu trzeba wyrobić w sobie własną perspektywę. Skąd możemy wiedzieć, że nie lubimy włochatych różowych foteli, skoro nigdy w nich nie siedzieliśmy?! We własnym domu możemy eksperymentować, próbować do woli, aż wyklaruje nam się nasz własny styl.
Spoglądam na to, w jaki sposób urządzam swój dom i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że aż tyle mojej introwertycznej duszy znajduje się wręcz „na wierzchu”, przez co jest ona narażona na czyjeś spojrzenia i oceny. Każdy może przyjść i po jakimś czasie może mi powiedzieć o mnie samej wiele więcej, niż po dziesiątkch godzin spędzonych wspólnie w neutralnym otoczeniu. Czyż to o czymś nie świadczy?

Droga do harmonii nas samych z naszymi domami może być dwojaka. Możemy wyruszyć w podróż wnętrzarską dopiero, gdy zaakceptujemy siebie, albo możemy wybrać inną, uważam o wiele ciekawszą drogę - dom wykorzystać do tego, by uświadomić sobie kim jesteśmy. Wystarczy skupić się na tym co i jak robimy. Poświęcić wyborom wnętrzaskim czas i uwagę. Nierzadko własną pracę. Zastanowić się, czego nam potrzeba, co do nas pasuje, w czym czujemy się dobrze, co daje nam szczęście i co pozwoli rozwinąć nam skrzydła w przyszłości. Spróbujcie. Gwarantuję Wam, że odnajdziecie w tym samych siebie. A przy okazji będziecie pięknie mieszkać.











1 komentarz on "NOWY KOLOR ŚCIAN, CZYLI JAK WYRAZIĆ SIEBIE"
  1. Ależ piękne kolory - totalnie w moim stylu, ciepłe, czuć harmonię i aż człowiek chciałby się w takim wnętrzu zaszyć z kocem i dobrą książką.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz. :)))
Thank you for your comment. :)))
Merci pour me laisser un commentaire:)))

Custom Post Signature

Custom Post  Signature